Komentarze: 1
Doszłam do wniosku, że bezczynne siedzenie w domu i obżeranie się (np. Milka, jak czyni to teraz Olka :P) nie ma najmniejszego sensu. Przebrałam się w strój sportowy, wzięłam ze soba tasmę miernicza, komórkę i poszłam biegać. Poczatki sa niestety zawsze trudne :( Zaczęłam od odmierzenia 3 metrowa tasma 100 m - syzyfowa praca :P Dotarłam tylko do 50 m, ale i tak sporo nadłożyłam, więc wyniki nie były miarodajne :) Niedoswiadczona w sprawach biegowych zrobiłam tylko króciusieńka rozgrzewkę i stanęłam na moim prymitywnym starcie z komórka -->stoperem w ręku :] Gotowi ..... do biegu ........... start.......... Dobiegłam do mojej też prymitywnej mety i poczułam ból w prawym udzie :) :) :) Oho - pomyslałam - koniec mojej kariery sprinterki ;( ;( Ale wzięłam się w garsć, dotruchtałam do mety, podskoczyłam kilka razy i odkrywczo stwierdziłam , że ból minał :] Dopiero teraz spojrzałam na wynik w granicach 11s :O :O załamałam się :O :O Sprinterzy biegaja 100m w granicach 9s, a ja... lepiej nie mówić :P Ale postanowiłam, że nie poddam się tak łatwo. Dzisiaj, mimo że jest Dyngus i było ogromne prawdopodobieństwo, że na moja głowę poleje się kilka wiader wody, mężnie wyszłam z bloku i od razu potruchtałam na miejsce treningów (jak to poważnie brzmi). Szczęscie mi sprzyjało, bo dzieciaki znalazły inną ofiarę i nie poczułam nawet 1 ml wody na sobie :) Dotarłam na moja bieżnię :D :D i rozpoczęłam przygotowania do sprintu. Tym razem bardziej się postarałam, czego skutki sa następujace : czas 10.07s!!! :) :) :) I jak się okazało wczoraj źle zmierzyłam dystans - biegam w tym czasie 60m, a nie jak myslałam 50 :P Tak więc podniosło mnie to na duchu. Mam nadzieję, że dzisiaj wieczorem poprawię się o następna sekundę :] Wiem, wiem smieszna jestem, ale taki drobiazg cieszy :)